Pozostańmy jeszcze w klimatach prozy Stephena Kinga. Ostatnio obejrzałem nie tylko To oraz Mroczną wieżą, ale także Mgłę. Serial inspirowany filmem, który był inspirowany powieścią amerykańskiego autora horrorów. Nie powiem, że byłem szczególnie zachwycony, tym bardziej, że na ostatnich odcinkach zaczynałem powoli przysypiać. Odniosłem wrażenie, że nawet najlepsza powieść grozy może zostać zabita przez bezpłciową ekranizację. Serial Mgła jest tego doskonałym przykładem.
Dlaczego lubię powieści Stephena Kinga? Za świetne opisy małych miasteczek? Porywają mnie problemy osób mieszkających stanie Maine? Nic z tych rzeczy. Po prozę Kinga sięgam, aby poczuć charakterystyczny, duszny klimat narracji. Dlatego tak dobrze zapamiętałem Lśnienie, dlatego z wielką chęcią ponownie sięgnę po To. Właśnie tej duchoty, brakuje mi w wielu ekranizacjach powieści Kinga. Tak jakby ich twórcy za wszelką cenę dążyli do pokazania rozwiązania akcji i zapominali o tym, że równie istotna jest droga do zakończenia. A co z postaci? Równie ważne! Lśnienie bez Danny’ego Torrenca’a? Niewykonalne! Trudne do pomyślenia! Natomiast serial Mgła stanowi świetny przykład na to, że można zabić cały nastrój, poprzez wprowadzenie tłumu, kompletnie nijakich osób.
Zastanawiając się nad problemami związanymi z ekranizacjami prozy Kinga, dostrzegłem również inny problem. Z trudem jestem w stanie wymienić przynajmniej trzy horrory z ostatniego roku, przy których świetnie się bawiłem. Zawsze staramy się z Żoną być na bieżąco z filmami pojawiającymi się w ofercie HBO Go oraz Netliksa, nie stronimy od wypadów do kina. Nie zmienia to faktu, że mamy coraz więcej problemów ze znalezieniem dobrego horroru. Odbijamy się od jakiś dziwnych produkcji, które spokojnie mogłyby trafić na strony serwisów pornograficznych, przysypiamy na filmach, w których nieudolnie prowadzona jest akcja. Zarówno pierwszy, jak i drugi przypadek powodują u nas poczucie zażenowania, znużenia i rozczarowania. Wiem, że jesteśmy już starsi, że zdarzam się dostrzec, kiedy pojawi się kolejny scare jump. Od horrorów oczekujemy po prostu dobrej historii i solidnej porcji rozrywki, a to chyba nie tak dużo.
Groza już nie leje się strumieniami z ekranu. Jej miejsce zastąpiły klisze, kiepskie żartu oraz nieudolnie prowadzona narracja. W wielu horrorach, które widzieliśmy w ciągu ostatnich dwunastu miesięcy, najbardziej przerażająca była nuda. Rozumiem, że horror to gatunek kultury popularnej i opiera się na jasno określonym formacie, że nigdy nie ucieknie od znanych i lubianych klisz. Sięgając po tego typu film, lubię być zaskoczony powiewem świeżości, jednak znacznie bardziej doceniam świadome wykorzystanie elementów gatunku. Mam wrażenie, że tego coraz częściej brakuje twórcom horrorów. Całkowicie nie rozumieją praw rządzących daną formą, niepotrzebnie silną się na oryginalne rozwiązania lub tuszą brak pomysłu scenami rozbieranymi. Straszne! Jednak czy wybierając horror, powinienem obawiać się, że za chwilę znowu zostaną zaatakowany przez brak pomysłów?
Nie sądzę.